Powered By Blogger

wtorek, 27 października 2015

Meanwhile in Australia czyli co nas może na serio spotkać w AU

Po kilku latach w Australii wiele rzeczy mnie już nie dziwi. Nie dziwią mnie znaki na drogach mówiące że przez następne 160 kilometrów brak stacji benzynowej, nie dziwią mnie kangury wyskakujące z nikąd i stojące na środku drogi, lub wylegujące się obok domu jak gdyby nigdy nic.
 
 
Tutaj (w AU) spotykamy się z wieloma kultirami, wieloma narodowościami i każdy coś innego wnosi do tego świata. Każdy ma jakiś choćby minimalny wpływ na nasze otoczenie i trudno to zmienić. Czy Australia to miejsce w którym chciałabym być do końca życia? Odpowiedź będzie zaskakująca, ale nie. Australia jest ogromnym krajem, w którym nadal staramy się przystosować do zupełnie innego klimatu, do innego stylu życia i nie przychodzi nam to łatwo. Mówi się że Australijczycy są wyluzowani, niczym się nie przejmują, czego nie zrobią dziś zrobią za pół roku bowtedy może im się zachce. To nie nasz styl. Powiecie, nie podoba Ci się to stąd wyjedź. Owszem mogę, ale... (tak, tak jest i ale) prawda jest taka, że tutaj potrafimy spokojnie żyć, mamy dobre samochody, mamy dom (w sumie każdy ma auta i to po kilka, dom to tutaj standard), jest praca i dosyć dobre życie. W sumie robimy to dla naszej córki. Tutaj ona może mieć lepszą przyszłość, a czy tu zostanie tego nie wiemy i się przekonamy w najbliższej przyszłości.
 
Australia oczywiście nie jest taka zła jak ja ją maluję. To są moje odczucia, jednak każdy po jakimś czasie ma dosyć monotoni, pogoda tutaj wiecznie jest taka sama, non stop się chodzi praktycznie w letnich ubraniach, człowiek chciałby jakiejś odmiany. Zawsze można by wyjechać na południe, tam jest inaczej, chłodniej, częsciej zima tam się pokazuje ale to nie o to chodzi. Chyba tęsknota do nas ostatnio zawitała, ale mamy nadzieję że nam przejdzie :-)
 
Na rozweselenie mam dla Was dzisiaj kilka fantastycznych śmiesznych zdjęć pokazujących Australię z tak na prawdę prawdziwej strony, czyli tzw. "Meanwhile in Australia"
ZAPRASZAM
 

















 
Gdy się ma doła i nie za bardzo chce się żyć tam gdzie się jest, zawsze lepiej zobaczyć coś co nas rozweseli, nada sens naszemu życiu. W końcu przyszło nam tu spędzić ładnych parę lat.
Prawda jest taka, że nigdzie teraz nie ejst idealnie, i jeśli gdzie jest nam na tyle dobrze że da się żyć to trzeba jakoś sobie radzić.
Zawsze są lepsze i gorsze chwile.
Oby tych lepszych było zawsze więcej :-)
 
 

sobota, 24 października 2015

Szybki wypad na zakupy

Dziś niedziela, dzień relaksu i opoczynku, a temperatura nie zachęca do robienia czegokolwiek. Pospało się do późna, więc na basenik dziś nie pójdziemy - bo jakoś się nie chce nam. Wybrałyśmy się za to sklepu, do naszego największego centrum handlowego - "CANELAND Central" #canelandcentral na szybkie zakupy w "ABC Shop" #abcshop
Trochę poszperałyśmy co tam mają i udało nam się kupić cudowne kubeczki i kolorowanki odstresowujące. Udany dzień miałyśmy :-)
Zaczynamy również powolutku robic zakupy na Święta, w każdym sklepie jest coś fajnego, nasza córcia już wkracza w wiek nastolatek więc przed nami wybory innego typu... już nie laleczki a bardziej kosmetyki, bomby do kąpięli itp... ale ja nie otym. O naszych prezentach zrobię osbnego posta w najbliższym czasie.
Teraz zapraszam na krótką galerię zdjęć z centrum handlowego.

Nasze kubeczki "Keep Calm and Carry On"
Długo na nie polowałyśmy

I jeszcze jedno zdjęcie kubeczków

Jedno z głównych wejść do centrum handlowego "Caneland Central"

Wejście do centrum handlowego, nad wejściem wiszą tzw. "bomby podwodne"
a w całym mieście jest więcej tego typu artystycznych umilaczy.

W środku centrum handlowego, widok na wejście

Halloweenowe dekoracje otaczają nas na każdym kroku

MYER - jednen z najpopularniejszych i najdroższych tutaj sklepów

Widok na kilka innych sklepów m.in "Peter Alexander" również w klimacie Halloween

"The Body Shop" - jeden z moich ulubionych sklepów

Ogólne wnętrze centrum handlowego, to zaledwie jest mała część, bo samo centrum handlowe jest ogromne i do tego piętrowe z kilkoma bocznymi uliczkami.

poniedziałek, 19 października 2015

MY w Australii czyli ciekawe zwyczaje Australijczyków

Herbata z mlekiem, obiad na kolację, chipsy o smaku octu i wiele innych ciekawych zwyczajów przewija się wokół nas na codzień.
Australijczycy zaczerpnęli wiele od Brytyjczyków, co raz więcej od Amerykanów a Azja to dosłownie i w przenośni zalewa rynek Australijski.

I wbrew pozorom i opiniom innych ludzi... nie skaczemy tutaj na kangurach :-)


Najpopularniejsze jest chyba Brytyjskie śniadanie, tzw. "zawał serca na talerzu", czyli wszystko co tylko da się na zmiścić od jajek (na twardo, sadzonych, jajecznicy), kiełbasek, kaszanki, fasolki po bekon, piecarki, pomidory i do tego herbatka z mleczkiem. Tak, tak, Australijczycy uwielbiają pić herbatę z mlekiem. Gdy proszę o czarną herbatę bez mleka a nawet niekiedy bez cukru to patrzą na mnie trochę jakbym z księzyca spadła.


Inny zwyczaj to dzwonienie. Dzwonić trzeba wszędzie aby cokolwiek załatwić. Już nam to niekiedy uszami wychodzi, bo tam gdzie coś kupiliśmy byśmy chcieli coś załatwić ale się nie da. Niestety trza dzwonić, czy to o telefon, czy o telewizję, prąd, gaz, cokolwiek.

Centra handlowe są dość krótko otwarte, zazwyczaj małe sklepiki zamykają się około 5 lub 6 po południu. Większe sklepy jak Coles czy Woolworths są do 9 wieczorem. Sklepów całodobowych nie ma. Szkoda :-(
Człowiek chciałby po południu poszaleć po centrum handlowym a tu dupa blada... w weekend tyle ludzi, w ciągu dnia, że aż się nie chce, trzeba więc wyszukiwać inne godziny.

Każdy na każdym kroku mówi nam "dzień dobry". Zgodziłabym się z tym jakieś 4 lata temu. Na każdym kroku widziałam uśmiechniętą osobę, mówiącą do mnie bezinteresownie "Jak się masz?"
Teraz niestety wiele się zmieniło, ludzie nie sa już tacy uprzejmi, nie tryska od nich chęć do życia. W sklepie na kasie, ludzie sa na siłę uprzejmi. Szkoda że to się zmienia, fajny zwyczaj, teraz można wręcz odczuć na własnej skórze że każdy patrzy na drugą osobę spod byka i się nie uśmiecha.

Mówi się że Australijczycy są bardzo ufni. Owszem nadal tak jest, jednak nie każdy. Nie zapominajmy że Australia to kraj multikulturowy, ludzie przeprowadzają się tutaj z całego świata.
I niestety przywożą ze sobą swoją kulturę (lepszą lub gorszą) swoje zwyczaje. Dużo ostatnio się słyszy o zabójstwach i morderstwach, o kradzieżach. Spowodowane jest to również brakiem pracy, a niestety Australijczycy i ich edukacja do najlepszych nie należy. Panuje tutaj przekonanie, iż warto kształcić się w jednym kierunku. Okej... ale co jeśli nie uda mi się znaleźć pracy? No i tu pojawia się problem, gdyż studia tutaj są baaaardzo drogie, popularne sa kursy za które nie trzeba płacić jeśli nie zarabia się powyżej 52000 rocznie. Wiele osób robi te kursy, jednak nie sa one ndzwyczajne.
I niestety przez tą codzienność, stres i problemy tracimy te nasze szczere ludzkie uczucia.

Obiad na kolację? A i owszem, obiad czyli lunch jest tutaj lekkim posiłkiem, sałatka, kanapka itp. Kolacja tutaj to dinner to posiłek syty, tłusty skłądający się z całkiem sporych kawałków mięsa, sosów. Nasza tradycyjna kolacja to tzw. "supper" i jest dla naszych znajomych dużym zaskoczeniem. Zaskakuje ich to że jemy lekką kolację, kanapki z ogórkiem, pomidorem itp. Według nich nie da się tym najeść.

Wszędzie można się spotkać z małymi piekarniami serwującymi kawę, herbatę i ogromne pączki z toną lukru na górze. Nam brakuje najbardziej naszych polskich piekarń z ciastami i pączkami i drożdżówkami. Czasem się skusimy na kawę i jakieś muffina. Jednak trzeba trochę się obeznać w lokalizacjach. Są lepsze i gorsze miejsca.


Święta Bożego Narodzenia w 40 stopniowym upale. Nic tak nie psuje atmosfery naszych dobrze znanych zimowych Świąt jak upał w grudniu. Po paru latach my nadal nie potrafimy się do tego przyzwyczaić. To jednak nie jest to. Australijczycy za to patrzą na to zupełnie inaczej, oni uwielbiają piwo, krewetki i pavlovą na tarasie lub na plaży obok surfującego gostka przebranego za Mikołaja.


Australijczycy uwielbiają kibicować różnym drużynom rugby. Ostatnio najpopularniejszy mecz to był "Cowboys vs. Broncos" i dosłownie wszędzie się przewijali ludzie poubierani w kolory tych drużyn. Podbnie jest w połowie roku gdy jest tzw. "State of Origin" i gra Queensland z Nową Południową Walią. Istne szaleństwo które nas nie porwało i nic nie wskazuje na to abyśmy się stali ich fanami.


Zakończę takim octowym akcentem, czyli popularne są tutaj chrupki/chipsy o smaku octu. Sama nie jestem fanką jakichkolwiek chipsów, te mają nawet ciekawy smak, na początku strasznie nam wykrzywia buzię, ale da się to przełknąć. Co ciekawe nie sa popularne chipsy paprykowe ostre, śmietanka ze szczypiorkiem jak u nas w Polsce. Popularne smaki tutaj to barbecue, sól i ocet, oryginalne bez smaku, a jeśli nie możecie się zdecydować na ten ogromny wybór zawsze zostają nachosy kub pringlesy :-)

Emigracja... jak to właściwie z nią jest?

Co rozumiemy po przez emigrację? Opuszczenie własnego kraju i wyjechanie/wylot gdzieś daleko gdzie odetchniemy i będziemy stawać na nogi przez kolejny rok, dwa 10 lat lub całe życie bo i tak w końcu dojdziemy do wniosku, że nie opłaca się wracać.
To chyba taki krótki opis. Ogólnie emigracja do łatwych nie należy, na początku jest euforia, chęć poznania wszystkiego co nowe a po jakimś czasie, po jakichś paru latach jest ta sama rutyna i nuda co była w poprzednim miejscu. Więc co dalej? Powrót? NIE! Idziemy na przód, jak emigracja to emigracja, przemy na przód, a nuż nam się uda i ponownie odnajdziemy tą samą pasję do życia co przy początku emigracji.
Zazwyczaj gdziekolwiek byśmy nie byli zazwyczaj jest tak samo. Lądujemy w nowym miejscu, próbujemy zaznajomić się z nowym otoczeniem, ludźmi, co raz częściej można spotkać co raz to więcej polaków w różnych zakątkach globu.
Od czego się zazwyczaj zaczyna?
"Czy nikt nie może mówić tu po angielsku"? Może dla niektórych dziwne pytanie, dla tych co z emigracją są za pan brat pytanie oczywiste, gdyż wielu ludzi nie przyznaje się do swoich korzeni.
Co się dzieje gdy mówimy w ojczystym języku? Mamy co raz mniej znajomych, którzy nie chcą się do nas przyznawać. Może nie jest aż tak tragicznie, w końcu uda nam się wstrzelić w grupę rodaków, którym spasuje nasz styl życia, nasze zachowanie itp.
Co jednak gdy oni sami nie chą się zbytnio asymilować z otoczeniem?

Pytamy takie napotkanego rodaka co chciałby osiągnąć w nowym kraju?
Odpowiedź: Chciałbym rozumieć ludzi i aby oni mnie również rozumieli, wtedy łatwiej o pracę.
Okej... cel jak najbardziej słuszny, przemy dalej z kolejnym pytaniem:
Jak chciałbyś to drogi kolego/koleżanko osiągnąć?
Odpowiedź: Hmmm... ammm....eeeeee.....
Cóż, tu już trudniej, więc kolejnymi pytaniami próbujemy pomóc rozmówcy... na przykład pytamy o obecną sytuację polityczną, wybory parlamentarne, coś co aktualnie jest numerem 1 w TV i gazetach i o czym wszyscy obywatele wybranego przez nas kraju aktualnie mówią.
Odpowiedź: Nie interesuję się polityką.
No więc jak chcesz rozumieć ludzi skoro nie interesuje cię to o czym oni mówią? Hm.. Czy oglądasz tutejszą telewizję?
Odpowiedź: Nie bo jest nudna.
No więc jak chcesz zrozumieć tutejszych ludzi gdy aktualnie omawiają ostatni odcinek np. "Home and Away", "My Kitchen Rules" lub "The Race"?
I kolejne pytanie...
Słuchasz radia lub czytasz jakieś gazety, magazyny lub po prostu robisz cokolwiek aby poznać zachowanie i zwyczaje tutejszych ludzi?
Odpowiedź: Nie, ponieważ Australijczycy to durnie.
Okej, dosyć pytań... zaryzykuję stwierdzenie, że będzie trudno poznać Australijczyków, jeśli budzimy się rano i przebywamy w domu pełnym naszych drogich rodaków, boimy się złapać autobus... wróć... boimy się pójść do salonu i kupić samochód, w wielu miejscach innej opcji niż auto nie ma :-) ale wróćmy do autobusu... gdyż obawiasz sie reakcji kierowcy witającego Cię z uśmiechem na twarzy i bełkoczącego w Australijskim slangu: "G'Day mate. How ya goin".

Gdy w końcu docierasz do pracy, raczej domyślasz się lub dogadujesz się na migi z przełożonym, powrót do domu, jeśli nie masz auta, to zostaje piechtobus, czyli wracamy do domu z buta w co mniejszych miastach, bo tak normalnie to mamy jakiegoś grata do pracy, ale gdy musimy isć to modlimy się aby nikt nas nie zaczepił po angielsku.
Wypad do sklepu, no nareszcie nie trzeba nic mówić... ufff... a jednak nie, bo kasa źle nabiła cenę, a chcielibyśmy to mleko za dolca a nie za dwa. Więc jednak trzeba przemówić... trudne życie emigranta. I tak na okrągło, dzień po dniu.

Myślicie, ze się nabijam? Ależ skąd. Tak jest wszędzie, emigrujemy do innego kraju gdzie ma być nam lepiej, lepsze życie, lepsze zarobki ogólnie wszystko lepsze a tu dupa blada. Sami też coś musimy z siebie dać.
Jak mawiają obywatele naszego obecnego kraju, czyli AU "albo Ci się podoba albo spadaj". To moja rada, myśleć pozytywnie. Skoro trafiliśmy do kraju w którym przyszło nam żyć, nie możemy nic narazie zmienić, to chociaż trzeba się jakoś dostosować. Jak zapytacie? Długa droga przed nami, chyba przed każdym. No cóż... emigracja trudna sprawa.
Będziemy się jakoś dostosowywać, a jeśli nam nie będzie wychodzić to co?
To po prostu bądźmy sobą i wszystko od razu wyda nam się lepsze :-)